To była już trzecia nasza wyprawa do
Doliny Loary. Naszym celem były zamki i atrakcje mniej znane. Przygotowywaliśmy się do wyjazdu 2 miesiące, w efekcie
w każdym miejscu mieliśmy potwierdzoną wizytę. Tego dnia zbliżaliśmy się do zamku, który miał nas przywitać w osobie właścicielki. Pomimo, że na zdjęcia i w informacji zamek wyglądał bardzo interesująco to nie
znaleźliśmy go w żadnej ofercie wycieczek objazdowych. Tym bardziej z niecierpliwością czekaliśmy na spotkanie.
Parking położony po przeciwnej stronie drogi był pusty - żadnego autokaru pojedyncze samochody. Dziwne, przecież w kalendarzu jest już początek lipca.
Na recepcji pokazujemy maila, po chwili otrzymujemy informację, że właścicielka będzie za parę minut. Czekając robimy pierwsze zdjęcia zamku i uroczego młyna. Uwagę Agnieszki przykuwają skrzynie
i wieszaki ze średniowiecznymi strojami dla dzieci. No racja, wyczytaliśmy przecież, ze dzieci mają zapewnioną wizytę w strojach z tamtej epoki.
Po chwili od strony zamku, mijając most przy młynie zajeżdża samochód. Oczywiście terenowy. Wysiada z niego ładna kobieta i wita nas z uśmiechem. Jesteśmy pierwszymi Polakami, którzy dotarli bezpośrednio
do niej. Sprawia wrażenie zadowolonej, że będzie miała okazję nas oprowadzić. Jak zwykle w takich sytuacjach mamy wyrzuty sumienia, że czas będzie nas gonił - następny punkt programu przecież już za godzinę.
Właścicielka zostawia samochód i ruszamy spacerem w stronę zamku. Po drodze zaczyna się opowieść o historii rodziny i tego jak wygląda obecnie jej życie na zamku. Dochodzimy do sieni dowiadując się,
że lato i czas wakacji to wyłączność zamku dla turystów. Rodzina przenosi się do widocznych w oddali na końcu rozległego parku zabudowań. Przechodzimy wspólnie przez kolejne komnaty i słuchamy opowieści o poszczególnych
miejscach. Pokoje dzieci wyglądają na pierwszy rzut oka naturalnie, mają sprawiać wrażenie, że w ciągu roku szkolnego życie toczy się tutaj. Czujne nauczycielskie oko Agnieszki wyłapuje jednak pewne niuansy, która
raczą podważać tą tezę. Nie ujawniamy jednak swoich wątpliwości właścicielce i przechodzimy do kolejnych pokoi. Nie robimy zdjęć szanując prywatność i intymność życia rodzinnego.
Decydujemy się dopiero w zamkowej kaplicy na wyjęcie aparatu i zapytanie o zgodę na zrobienie zdjęcia.
Po wyjściu do ogrodu słuchamy opowieści o słynnym romansie, który to posłużył nam do nadania zamkowi przydomka,
zamek romansu, łatwiejszego do zapamiętania niż francuska nazwa. W trakcie opowieści przechodzimy przez ogród i zatrzymujemy się w parku w części tzw. plażowej
gdzie nad stawem stoją rozłożone leżaki a nad wodą bawi się grupka dzieci. Jesteśmy serdecznie zapraszani do skorzystania z odpoczynku i przejażdżki łódką. Czujemy, że nasz czas się już wyczerpał.
Dziękujemy bardzo za poświęcony czas, obiecujemy wysłać nasze wrażenia po zobaczeniu dwóch następnych “konkurencyjnych”
zamków nad Loarą. Korzystamy z zaproszenia i ruszamy spacerem po parku kierując się w stronę młyna, który jak się okazało w rozmowie zawiera kawiarnię
i mała galerię sztuki. Myśl o filiżance gorącej kawy dodaje nam animuszu. Widok młyna i jego “treści” jest na tyle fascynujący, że kawa zamienia się w sesję fotograficzną: stoliki, eksponaty, młyn sam w sobie, widok na zamek i staw - raz po raz dobór kadru i pstryk zdjęcie.
Do świadomości przywraca nas spojrzenie na zegarek - jest dokładnie godzina, która powinna nas zastać przed wejściem do kolejnego zamku. Całe szczęście to tylko 5 minut jazdy samochodem.